Przekazanie części składki z OFE do ZUS stało się faktem. Po burzy, która towarzyszyła pracom nad ustawą legalizującą transfer, nastała cisza. Może to sprzyjający czas, by obalić kilka narosłych wokół tematu mitów?
Mit odkładania „każdy sobie”
OFE kojarzone są z systemem „każdy odkłada na swoją emeryturę”. Jest faktem, że każdy z nas odkłada na indywidualne konto w OFE i z tego samego konta będą wypłacane świadczenia po naszym przejściu na emeryturę. Suma oszczędzonych środków jest ewidencjonowana i w każdej chwili wiemy, jakim kapitałem dysponujemy. Czego jednak nie widać na pierwszy rzut oka, to że nasza składka do OFE w 60% przeznaczana jest na wykup obligacji skarbowych. Nasz stan konta to rządowa obietnica wykupu obligacji w przyszłości, a środki z naszej składki (zamienione na obligacje) są dystrybuowane do emerytów pobierających świadczenia dziś.
Reforma systemowa miała zmienić tą zależność, ale ją jedynie skomplikowała, wprowadzając pośrednika. Nasza samodzielność finansowa więc to tylko iluzja, a byt na emeryturze nadal uzależniony jest od przyszłych pokoleń Polaków, którzy także będą oszczędzali w systemie OFE i swoimi składkami wykupywali obligacje skarbu państwa. Ale tu pojawia się pytanie: skoro mechanizm jest ten sam i nadal system emerytalny „musi liczyć” na to, że przyszli obywatele będą w stanie go finansować, to po co dodatkowy pośrednik w postaci OFE?
Państwo mogłoby tak jak OFE prowadzić rachunki indywidualne obywateli (praktyka ta weszła do użytku wraz z majową reformą) i skrzętnie odnotowywać stan konta, a nawet powiększać go o sumę oprocentowania obligacji, oszczędzając na prowizjach i opłatach OFE. Jeśli zatem racjonalizować wydatki w systemie, to czemu nie poprzez likwidację pośredników?