Możliwe, że rząd nasz jedyny wychodzi z założenia, iż obowiązująca między nim a społeczeństwem umowa, zwana społeczną, opiera się na teorii Thomasa Hobbesa, zdaniem którego
najwyższa władza nie tyle jest stroną tego porozumienia, co jego beneficjentem, nie jest więc owymi „umownymi paragrafami” w żaden sposób ograniczona. Nie wiem tylko, czy tego, co robią nasi rządzący, nie powinniśmy zaliczyć do nadużywania władzy...
Zobaczmy, jak to się robi w Bułgarii, o czym prasa z lubością donosi, bo jest na tym świecie ktoś, kto u steru ma większych, że posłużę się eufemizmem, „mądrych, uczciwych i odpowiedzialnych inaczej”. Politycy bułgarscy
sięgnęli do prywatnych oszczędności emerytalnych co lepiej sytuowanych obywateli, by w pośpiechu łatać rosnącą w zastraszającym tempie dziurę budżetową. Słusznie oburzeni obywatele Bułgarzy poskarżyli się Trybunałowi Konstytucyjnemu, który podzielił owo oburzenie i uznał, że rząd bezprawnie zagarnął obywatelskie 50 mln euro.
„Hurra!” - chciałoby się krzyknąć z radości, iż jest, jest, ależ jest sprawiedliwość na tym świecie! Otóż nie ma.
Prawo nie działa wstecz, więc co z tego, że parlament naruszył interesy ubezpieczonych i przekroczył granicę ingerencji państwa w prywatne przedsiębiorstwa (a więc fundusze emerytalne)? Kasa i tak nie trafi z powrotem do obywateli Bułgarów. Przepadło.
W tymże kontekście, skoro rząd dąży do stanu, w którym obrotny Polak sam zapewni sobie emeryturę, rodzi się pytanie: po co na czele tego społeczeństwa w ogóle ktoś stoi, skoro i tak nic nie robi, za nic nie odpowiada, donikąd narodu nie prowadzi?
Okradać się, nie tylko z myślą o przyszłej emeryturze, możemy się przecież sami. Wszak Polak potrafi. I rząd nie jest mu do tego potrzebny.
Małgorzata Pawlaczek