Skoro mój poprzedni felieton na tematy związane z OFE wzbudził duże zainteresowanie czytelników, pozwalam sobie napisać kolejny, który traktuję jako postscriptum do tego poprzedniego, i w którym odpowiem nieco szerzej na Państwa pytania.
Nie uprawiam demagogii i nie jestem związany z żadną partią polityczną, więc mogę z czystym sumieniem napisać, że poglądy jakie wygłaszam są wyłącznie moimi, i że zmieniam je czasem (jako, że tylko krowa nie zmienia zdania) pod wpływem nowych informacji czy przemyśleń.
Kiedy kilkanaście lat temu, wkrótce po wprowadzeniu nowego systemu emerytalnego, na konferencji dla biznesmenów w Hotelu Holiday Inn (może ktoś z Państwa też na niej też był?) w kontekście moich wyliczeń mówiłem o przyszłości systemu emerytalnego w Polsce i obiecywanych przez rząd wysokościach emerytur (podałem wówczas max 30% ostatniego wynagrodzenia) na sali rozległo się buczenie.
Straszy nas, powiedziano, abyśmy wpłacali pieniądze na fundusze, bo na tym zarabiają, a w sumie jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było. No to przypomnijmy nieco historii: Po upadku PRL podniesiono problem długoterminowego finansowania świadczeń emerytalnych, zwłaszcza wobec nowego, nieznanego u nas zjawiska demograficznego, jakim był gwałtownie spadający przyrost naturalny.
Rezultatem tych debat była reforma systemu emerytalnego w 1998 roku przeprowadzona w ramach programu czterech reform, podczas których wprowadzono trzy nowe filary. Nowy system pozostał jednak w dużej mierze niedokończony — nie przeprowadzono ujednolicenia branżowych systemów emerytalnych i określono jedynie zasady pobierania środków, podczas gdy system wypłat odłożono na bliżej nie określoną przyszłość. W 2005 roku pod naciskiem związków zawodowych rząd SLD i PSL przywrócił uprzywilejowany system emerytur górniczych, który został następnie utrzymany przez rząd PiS.
Dopiero w 2008 roku uregulowano kwestię emerytur pomostowych, podczas gdy opracowanie zasad wypłacania emerytur z OFE podniesiono dopiero w 2010 roku, kiedy pojawili się pierwsi emeryci uprawnieni do otrzymywania środków z nowego systemu. Nagle, kilka miesięcy temu reforma Otwartych Funduszy Emerytalnych stała się niewątpliwie najważniejszym tematem dla polskiego rynku finansowego.
Ogłoszenie przez Pana Premiera Donalda Tuska ostatecznej wersji funkcjonowania OFE nikogo nie zaskoczyła, tak jak i nikogo nie zaskoczy za jakiś czas całkowita likwidacja OFE (moja opinia). Reakcje są z reguły mniej lub bardziej negatywne.
Od takich publikowanych na portalu: POX.pl, gdzie autorzy piszą wręcz, podpierając się dokładnymi wyliczeniami, że "Nasze obligacje przeniesione z OFE do ZUS zostaną umorzone i przestaną istnieć. Przeniesienie aktywów z OFE do ZUS oznacza więc największą od 50 lat nacjonalizację prywatnego majątku. Polak zarabiający średnią krajową straci na tej operacji aż 23 tys. zł" aż po wiele innych analizujących aktualną sytuację Polski, czyli co mądrzejszego może rząd zrobić, aby jakoś sterować finansami Państwa.
Nigdy nie wolno zapominać bowiem, że polski rynek wciąż pozostaje i będzie pozostawał pod presją czynników globalnych, natomiast szybko zapomnijmy o zielonej wyspie odgrodzonej oceanem i górami od reszty świata. Plan skupowania przez Państwo amerykańskich papierów wartościowych (nie wiadomo do końca w jakiej wysokości) powoduje spadek cen obligacji amerykańskich czy niemieckich, co z kolei przekłada się na ceny na polskim rynku długu. Do tego dochodzi wciąż zagrożenie konfliktami zbrojnymi.
Powoduje to, że inwestorzy poszukują aktywów uważanych dzisiaj za bezpieczne. Nie demonizowałbym więc tych 23 000 zł, bo może się okazać, że to w ogóle nie ma żadnego znaczenia dla przyszłego emeryta. Według mnie nowy system jest już tak niespójny, że jedyne co pozostanie przyszłym rządom i to w bardzo krótkim czasie będzie ustalenie 1-3 grup emerytur w wysokości np.: 0,5 średniej krajowej, 1 średniej krajowej, 1,5 średniej krajowej (w zależności od zebranego kapitału początkowego), a resztę niech sobie obywatele uzbierają we własnym zakresie.