Ustami Pani minister Pracy i Polityki Społecznej rząd ujawnił wreszcie prawdziwą intencję i cel, które przyświecały mu, kiedy kilka miesięcy temu zmasowany atak skierowany został na Otwarte Fundusze Emerytalne.
Przedstawiane wówczas argumenty, miały ewidentnie na celu zdyskredytowanie funduszy emerytalnych w oczach ubezpieczonych. Nie chciano nawet dłużej się pochylić nad sugestiami zmian przedstawianymi przez fundusze, a mianowicie propozycją modyfikacji w sposobie inwestowania (sposób inwestowania i instrumenty wskazane są ustawowo) i utworzenie drugiego funduszu, bardziej bezpiecznego, dla tych, którzy mają już krótki czas do emerytury. Żeby obrzydzić fundusze emerytalne zagrano przede wszystkim na pobieranej przez fundusze emerytalne prowizji oraz opłatach za zarządzanie. Argumenty były tak naciągane, że aż niewiarygodne. Całej dyskusji towarzyszyło więc oburzenie zabarwione niekrytym pobłażaniem, dla niewiedzy i niezrozumienia mechanizmów rynkowych.
Brak pieniędzy na bieżącą wypłatę świadczeń ze składek wpłacanych do ZUS przez obecnie zatrudnionych i powtarzająca się konieczność zaciągania na ten cel pożyczek wobec budżetu państwa jest niewątpliwie wielkim kłopotem. Problemem tym groźniejszym, że wobec utrzymywania - a nawet celowego rozszerzenia – za poprzedniego rządu katalogu zawodów uprawnionych do korzystania z wcześniejszych emerytur, w nadchodzących latach środki na zaspokojenie tych grup zawodowych będą musiały nadal rosnąć. Mimo, że od wielu już lat demografowie alarmują i wskazują – na podstawie konkretnych liczb – w jakim tempie wzrastać będzie zarówno liczba emerytów jak też średni czas pobierania przez nich emerytur, nic się w tym kierunku nie robi.
Tymczasem pospiesznie przedstawione ostatnio propozycje czynników rządowych wskazują, że problem nabrzmiał już tak bardzo, iż decydenci znaleźli się w sytuacji ratuj się kto może. Zamiast dokończyć rozpoczętą w 1998 r. reformę systemu emerytalnego – wciąż nie ma rozstrzygnięć ustawowych w sprawie instytucji, która będzie wypłacała emerytury z II filaru – rozpoczęto gorączkowe poszukiwania sposobu zmniejszenia składki odprowadzanej do OFE, aby większa część składki emerytalnej mogła pozostać w ZUS.
Na pierwszy rzut oka pozostawienie bezpośrednio w ZUS części składki emerytalnej przekazywanej obecnie do OFE, a przeznaczonej na zakup obligacji Skarbu Państwa, może rzeczywiście wydawać się być zabiegiem pozwalającym zaoszczędzić część pieniędzy przyszłych emerytów. Uprawniona jest jednak obawa, że będzie to li tylko operacja księgowa, i że można spodziewać się kłopotów z ich przyszłą wypłatą emerytom. Jeżeli już dziś brakuje pieniędzy na emerytury, to jakim cudem ma być ich więcej wtedy, kiedy na jednego emeryta będzie przypadało jeszcze mniej zatrudnionych opłacających składki przeznaczone na bieżącą wypłatę świadczeń? Naprawdę trudno uwierzyć, że realny zysk z inwestycji w obligacje SP, który nie wyniesie prawdopodobnie wiele ponad 1%, wystarczy nie tylko na zaspokojenie wszystkich emerytów, ale że jeszcze pozwoli także - jak obiecuje pani Minister Pracy i Polityki Społecznej – podwyższyć świadczenia.
Żeby nie denerwować wyborców wciąż omija się więc wielkim łukiem temat przesunięcia granicy wieku emerytalnego, a decydenci różnego autoramentu klną się, że „jak bum cyk cyk” żadnej zmiany wieku emerytalnego nie będzie.
A szkoda.
Większość krajów Europy podjęła już ten temat wydłużając wiek emerytalny nawet do 67 lat.
Nie łudźmy się, nie uciekniemy przed tą bardzo niepopularną dziś decyzją.
Tak, jak ekonomiści zwykli patrzeć na świat przez pryzmat krótkiego, średniego czy długiego terminu (inwestycji, zobowiązań), tak dla parlamentarzystów i polityków poza horyzontem końca kadencji czy odwołania ze stanowiska świata już nie ma. Potem choćby potop.
Maciej Lichoński