Od 14 lat korzystam z tej samej przychodni zdrowia podległej NFZ.
Moja pierwsza lekarka w tej przychodni niezwykle troskliwie się mną zajmowała. Przez kilka kolejnych miesięcy dobierała leki tak, żeby właściwie ze sobą zestawione pozwoliły mi normalnie i dobrze funkcjonować. Zapisywała je tylko na miesiąc, aby mnie znowu zobaczyć, dokładnie zbadać i dokonać korekt, jeśli było to konieczne. Okresowo kierowała mnie na badania dodatkowe sprawdzając, jak mój organizm reaguje na jej metody leczenia.
Niestety po kilku latach odeszła do pracy w szpitalu i dostałem się w ręce następnej.
Nowa Pani Doktor, znacznie starsza i wydawałoby się bardziej doświadczona, jedyne co robiła, to wypisywała mi recepty, kontynuując tym samym metodę leczenia poprzedniczki.
Ani razu nie skontrolowała mi ciśnienia, nie osłuchała serca, nie zbadała palpacyjnie jamy brzusznej. Czułem się zdecydowanie niedopieszczony.
Ostatnio poszedłem po receptę i dowiedziałem się, że przeszła na emeryturę.
I znowu, kolejny raz musiałem się zapisać się do nowego lekarza pierwszego kontaktu.
Nadzieję miałem wielką.
Kilka dni później udałem się więc z pierwszą wizytą.
Co panu dolega – zapytała uprzejmie Pani Doktor.
W zasadzie nic, ale ponieważ leczę się stale na …. Przyszedłem do Pani.
Co mam Panu zapisać – spytała bardzo grzecznie.
Wymieniłem leki, jakie biorę od lat, chociaż moja żona wyczytała, że dwa z nich źle się wzajemnie tolerują i nie powinny być przyjmowane jednocześnie. Poprzednia Pani Doktor oznajmiła mi jednak, że na studiach (30 lat temu) nic na ten temat nie mówiono, więc to musi być jakaś bzdura (a informacja pochodziła z ulotki) dlatego przyjmowałem te leki grzecznie nadal. Naiwnie łudziłem się, że nowa Pani Doktor zechce podjąć ten temat.
Niestety moje nadzieje okazały się płonne, a zwód dotkliwy. Obecnie przypisana mi Pani Doktor, którą służba zdrowia nazywa lekarzem pierwszego kontaktu, nawet mnie nie zbadała, nie osłuchała, nie dotknęła.
Pacjent – petent kontra Lekarz – urzędnik.
Od kilku lat nie byłem kierowany na żadne badania analityczne (a wiek już mam odpowiedni), więc poprosiłem o skierowanie na takie badania.
Dostałem je bez problemu.
Lekarka wypełniła wszystkie karty, formularze, kartki i kwitki, wręczyła mi recepty na 3 miesiące i... pożegnała.
Teraz wykonam badania i znowu wrócę, zgodnie z procedurą, do Pani Doktor – lekarki – urzędniczki.
Dlaczego w tym miejscu piszę o służbie zdrowia, a nie o ubezpieczeniach?
Dlatego, że identycznie, jak lekarze, zachowują się niektórzy agenci ubezpieczeniowi.
Czego Pan sobie życzy? Ubezpieczenia na 100 000 zł? I opcję nieszczęśliwe wypadki? Bardzo proszę: 120 zł miesięcznie.
Podczas gdy inny stara się zbadać sytuację rodzinną, potrzeby, możliwości... I dopiero wówczas stawia diagnozę.
Kiedy agent przychodzi po roku, w rocznicę polisy, zaczyna od pytania, czy coś się u Państwa zmieniło (urodziło się dziecko, nowy kredyt, nowa praca…).
I znów stawia diagnozę, proponuje rozwiązania…
Jakiego agenta by Państwo chcieli mieć?
Odpowiedź wcale nie jest prosta.
Z mojego doświadczenia wynika, że większość wybierze tego pierwszego.
Dlaczego?
Ponieważ na ubezpieczeniach wszyscy się znają.
I nikt im nie będzie mówił, jakie polisy na życie powinni mieć, a jakie są im zbędne.
Ostatnio napisał do mnie skądinąd inteligentny wieloletni klient z pytaniem o wartości jego polis, ponieważ chciałby „zbadać ich efektywność w świetle tego, co oferuje rynek”.
Załamałem się.
Co ja tutaj robię, co ty tutaj robisz? – jak śpiewa pięknie Kuba Sienkiewicz.
Kuba znalazł odpowiedź. Ja niestety wciąż jej szukam.
Maciej Lichoński
Źródło:
www.agent-aviva.warszawa.pl