Młody, mniej więcej dwudziestopięcioletni mężczyzna, ojciec rodziny (żona plus jedno dziecko), radośnie wkracza do banku po kredyt. Nie po kredyt na kupno mieszkania czy samochodu. Po prostu chciałby mieć w banku zabezpieczony kapitał, który w razie jego śmierci pozwoliłby, aby rodzina dostała określoną sumę pieniędzy. On zaś zobowiązuje się, że przez całe swoje życie będzie systematycznie spłacał odsetki od tego kredytu. Kapitału spłacać w tym kredycie nie musi.
Jeżeli nic mu się przez całe życie nie stanie, to z chwilą, gdy osiągnie on wiek emerytalny, bank zwróci mu wszystkie wpłacone pieniądze, nawet z zyskiem.
Marzenie? Niestety tak. Jakie kolejki stałyby do takiego banku, który nie dość, że gwarantowałby bezpieczeństwo rodzinie, to jeszcze zwracałby wpłacone pieniądze w czasie, kiedy są one niezwykle potrzebne – na starość?
Wyobraźmy sobie, co by było, gdyby zakład ubezpieczeń zwracał nam na starość wszystkie wpłacone składki za ubezpieczenie OC i AC. Kto nie wykupywałby wtedy pełnego pakietu ubezpieczeniowego?
Jeżeli agent sprzeda ojcu rodziny polisę na życie z sumą ubezpieczenia, powiedzmy 300 000 zł, to patrząc na to z innej strony, w razie jego śmierci stawia tym samym do dyspozycji żony kapitał w takiej samej wysokości, który ona może wykorzystać na spłacenie kredytu, wychowanie dzieci, utrzymanie rodziny.
Jaki bank, jaka instytucja finansowa da komuś na wypadek śmierci właściciela konta kredyt na 0,3%?
A tyle właśnie kosztuje „czyste” ubezpieczenie na tę sumę – bez funduszu – dla dwudziestopięciolatka.
Ubezpieczenie z funduszem kapitałowym jest kosztowniejsze, bo gdybyśmy chcieli – po zakończeniu aktywności zawodowej – odzyskać te wpłacone wcześniej pieniądze w realnej wysokości, ile wówczas wynosiłyby nasze „odsetki”? Oczywiście więcej.
Pamiętajmy, że indeksowanie składek i sumy ubezpieczenia, tak niechętnie przyjmowane przez część klientów, to nic innego, jak zabezpieczanie realnej wartości polisy przed inflacją.
Przez cały ten okres udział kosztów w stosunku do wpłacanej składki wyniósłby ok. 14%, a i tak odzyskalibyśmy realnie, a nie nominalnie, wpłacone pieniądze.
Można więc postawić trywialne pytanie, czy ubezpieczenie na życie się w ogóle opłaca?
Załóżmy, że tego dwudziestopięciolatka obciążymy przez całe życie składką 1200 zł rocznie w zamian za stałą sumę ubezpieczenia 100 000 zł.
Średnio mężczyzna żyje 72 lata, więc wpłaci (72-25) x 1200 = 56 400 zł
Skoro ok. 34% Polaków nie dożywa emerytury, 1/3 z nas skonsumuje jednak te 100 000 zł. Oznacza to, że wdowy po tych 34% niedoszłych emerytów otrzymają znacznie więcej pieniędzy, aniżeli ich mężowie zaangażowali w ubezpieczenie za życia.
Tego rodzaju dywagacje i obliczenia można prowadzić w nieskończoność.
Podczas swojej kariery w ubezpieczeniach zbudowałem kilkudziesięciomilionowy kapitał dla rodzin, które tych pieniędzy mogą nagle bardzo potrzebować.
Jestem wszak jedyną osobą, która po śmierci członka rodziny przynosi dobre informacje.
Wszyscy pozostali przychodzą po pieniądze: bank po kredyt, wierzyciele po zwrot pożyczek i zobowiązań, inni po niezapłacone rachunki i faktury…
Na koniec dwa spostrzeżenia z mojego własnego doświadczenia:
-
nie spotkałem jeszcze wdowy, która nie miałaby do mnie pretensji, że jej mąż miał zbyt niską sumę ubezpieczenia (jakby to ode mnie zależało),
-
zawsze ktoś żyje za krótko albo za długo. Jeżeli żyje za krótko – pozostawia swych bliźnich w sytuacji drastycznego obniżenia standardu życia, a jeżeli za długo – to opieka nad nim wymaga często wysiłku całej rodziny.
Sam się zastanawiam, czy już aby nie osiągnąłem optimum.
Maciej Lichoński
Źródło:
www.agent-aviva.warszawa.pl